poniedziałek, 7 listopada 2011

"No time for goodbye"

Jak już wczoraj trochę zdradziłam w komentarzu, jakiś czas temu postanowiłam sobie, ze mój kolejny post będzie na pewien konkretny temat :)
Nie oznacza on jednak, że chcę się z Wami żegnać, czy może zostawić Was bez pożegnania ;)

"No time for goodbye" jest moja pierwszą angielską książką, którą przeczytałam :)



Mój angielski wciąż nie rozwinął się do jakiegoś ponadprzeciętnego poziomu, tak więc osiągnęłam duży sukces :)

Pomysł na rozwijanie umiejętności językowych poprzez czytanie książek zupełnie do mnie nie pasuje. Nigdy nie lubiłam czytać, no chyba że czasopisma dla nastolatek (gdyby nie one to pewnie bym się czytać nie nauczyła). Poza lekturami szkolnymi przeczytałam jedynie kilkanaście pozycji.
Jednak zdecydowałam się uczyć się uczyć angielskiego również w ten sposób. Jednak bym dała radę, musiał być spełniony 1 warunek - to musiała być na prawdę dobra książka. 
Zastanawiałam się, co mogło by mnie zainteresować i sprawić, bym po kilku stronach nie zrezygnowała z dalszej lektury... Musiało to być coś, do czego nie znam zakończenia (tak więc od razu odpadły powieści na podstawie których nakręcono jakiś film) i musiała tam być jakaś zagadka, którą będę chciała rozwiązać. Przeglądając aukcje popularnej strony trafiłam na świetną pozycję za parę groszy (już przesyłka byłą droższa). 

Moja książka opowiada o perypetiach kobiety, która jak była nastolatką straciła całą rodzinę. Tej feralnej nocy, bardzo podpadła swojej rodzinie, ojciec przyprowadził ją do domu kompletnie pijaną wyrywając ja z randki z lokalnym gangsterem... Na drugi dzień nie wiele pamiętała z tego co się właściwie wydarzyło, ale jej rodzina zniknęła w niewiadoma jaki sposób i już nigdy się nie pojawiła. Bohaterka, po tych wszystkich latach postanawia odkryć co spotkało jej rodzinę i dla czego jej matka, ojciec i brat, tak po prostu ją zostawili, bez słowa i pożegnania...

Książka jest dość gruba, napisana trudnym, literackim językiem. Było w niej mnóstwo niezrozumiałych dla mnie słów i zwrotów. Przy pierwszym podejściu, starałam się tłumaczyć każde słówko, każdy zwrot... było to możliwe, chociaż nad jedną stroną książki spędzałam grubo ponad godzinę... musiałam korzystać z wielu pomocy, słownika, wpisywać niektóre zwroty w słowniku internetowym... wszystko okazało się do przetłumaczenia, ale niestety nie tędy była droga... Pomimo iż bardzo chciałam wiedzieć co będzie dalej, to nie dałam rady jej czytać i pozwoliłam jej się kurzyć...

Moje drugie (i ostatnie) podejście było dużo lepsze. Uzmysłowiłam sobie, że wchodząc do towarzystwa anglojęzycznego, albo oglądając angielski film nigdy nie będę w stanie zrozumieć wszystkiego w 100%. Zawsze, nawet po paru latach intensywnej nauki trafię na temat z którego się "jeszcze nie uczyłam", na słowa, których do tej pory nie używałam. Moim celem nie jest perfekcyjne opanowanie słownika, tylko dogadanie się z ludźmi i zrelaksowanie się przy dobrym filmie. Dlatego powinnam też rozwijać umiejętność rozumienia z kontekstu i przyzwyczaić się do tego, że nie urodziłam się angielką ;)
Tym razem, czytając książkę, starałam się jak najmniej zaglądać do słownika. Było w niej dużo rzeczy, których nie rozumiałam, ale dawałam radę. Wyłapywałam wszystko z kontekstu, dużo się domyślałam, zdarzały się też całe akapity, których nie mogłam zrozumieć, ale widziałam, że dotyczą one jakiś opisów, które nie mają większego znaczenia dla akcji, więc się nimi nie przejmowałam. Do słownika zaglądałam tylko w ostateczności, gdy widziałam, że nie mogę dać sobie rady z czymś co może być ważne, lub jak widziałam, ze jakieś słówko często się pojawia i może mi się jeszcze kiedyś przydać. 
Powiem wam, że dzięki temu podejściu na prawdę dużo się nauczyłam. Może nie wzbogaciłam nie wiadomo jak swojego bardzo ubogiego słownictwa (to będę robić w inny sposób), ale nauczyłam się innej, bardzo ważnej umiejętności językowej :)

Jakby ktoś był zainteresowany przeczytaniem mojej książki, to gorąco ją polecam :) Skoro mi się spodobała, to znaczy że jest na prawdę dobra i co najważniejsze miałam dobre zakończenie. Był moment, że bałam się, że akcja zejdzie do jakiejś fantastyki i zjawisk paranormalnych (czego nie lubię), ale Barclay nie zawiódł mnie i wymyślił logicznie i sensowne rozwiązanie, które wyjaśniło  wszystkie moje pytania :)

Jakby ktoś jeszcze się zastanawiał, to pod postem zamieszczam skan okładki :)

Książka o której dzisiaj piszę jest pierwsza, ale na pewno nie ostatnia. Spodobało mi się czytanie i niedługo znajdę sobie coś nowego. Nie wiem jeszcze co to będzie, ale jest jeden warunek: "Musi to być na prawdę dobra książka"


1 komentarz:

  1. Po przeczytaniu tego wpisu udałem się do biblioteczki mojej siostry w celu znalezienia "tej jedynej" czyli książki opowiadającej o Gralu którą kupiła kilka dni temu. (oczywiście po angielsku) ;)

    OdpowiedzUsuń