Mieliście kiedyś taką sytuację, że coś sobie postanowiliście, zaplanowaliście i jak tylko zaczęliście to realizować to napotkaliście na przeszkody, które wam to bardzo utrudniły. Nagle zabrakło wam czasu na ten plan lub okazało się, że musicie poświęcić na niego więcej energii niż w normalnych warunkach. W takich sytuacjach od razu nasuwa się myśl, że trzeba ten projekt przełożyć, przecież nic się nie stanie jeśli zaczniemy od nowa za kilka dni... Nie mamy przecież noża nad gardłem, nic nas nie goni...
Ja miałam tak tysiące razy... Przeważnie były to pomysły, które mogły dużo wnieść do mojego życia, ale coś mi wypadło więc je odłożyłam na kilka dni. Po tych dniach wypadło mi coś innego, potem jeszcze innego, aż w końcu straciłam cały zapał by się w to bawić, kogo interesuje samo zaczynanie jednej rzeczy po tysiąc razy od nowa...
Teraz znowu znalazłam się w podobnej sytuacji. Najpierw trochę ponad tydzień temu wróciłam do nauki angielskiego... akurat przed samym weekendem, gdy miał mnie odwiedzić narzeczony... Najmądrzej byłoby zacząć od poniedziałku, gdy miałam czas by spokojnie się wdrożyć, ale nie. W czwartek naszła mnie myśl, że szkoda zaprzepaścić tego do czego doszłam i przydałoby się wrócić, więc chwyciłam się tej myśli i opracowałam program nauki: nazwałam go programem małych kroczków dzięki którym miałam się wdrożyć w regularny rytm nauki. Jednak żeby ten program wypalił, muszę codziennie coś robić i nie przerywać, szczególnie na samym początku. Na początkowym etapie "oswajania się" z faktem że się uczę ograniczam się jedynie do robienia powtórek (które sobie rozłożyłam na miesiąc co daje po 100 powtórek do przerobienia dziennie) oraz oglądam angielskie filmy i seriale bez napisów. Zaczęłam się uczyć i dowiedziałam się, że mój narzeczony ma wolny weekend (od niedawna pracuje w ochronie i nie będzie miał zbyt dużo takich weekendów)... gdybym wtedy przerwała realizacje swojego planu, to znowu pewnie bym przez miesiąc nie mogła się przemóc, ale na szczęście udało mi się w międzyczasie zrobić parę fiszek, a z początkiem tygodnia nadrobić wszystkie zaległości... O dalsze losy angielskiego już się tak nie martwię, bo już prawie się przyzwyczaiłam do robienia powtórek i wkrótce zacznę dodawać do nich nowe elementy...
Ale... uczę się pilnie angielskiego, już zaplanowałam zacząć dodawać nowe słówka, pierwszy dzień wstałam o 5:30 i postanowiłam codziennie tak wstawać, zaczęłam pisać bloga... i dowiedziałam się że od jutra do końca tygodnia pracuję po 11 godzin ;o( W moim urzędzie od następnego tygodnia wdrażamy nowy program i bezwzględnie musimy wszystko wprowadzić (czyli zaległości które się namnożyły po pracownicy na chorobowym+rzeczy bieżące, których też jest 2 razy więcej, bo inni wszystko próbują jeszcze przepchnąć "po staremu"), bo później już tego nawet nie da się zrobić. A w weekend jest lokalna impreza w moim mieście na której będzie okazja spotkać wiele osób, których wieki już nie widziałam, więc zapowiada się konkretna rozrywka... Skąd ja teraz wezmę na to wszystko wystarczająco energii? Może odpuścić...
hehe, to było pytanie retoryczne!
Dawniej bym pewnie wszystko przełożyła, ale już się nauczyłam jak to się skończy, więc działam dalej. Zaczęcie czegoś też wymaga od nas bardzo dużo wysiłku, więc jeśli już nam się udało to zrobić, to trwajmy w tym dalej :) Pewnie będzie ciężko, ale za to potem już tylko z górki :)