wtorek, 12 lipca 2011

Czy to na pewno najlepszy czas?

Mieliście kiedyś taką sytuację, że coś sobie postanowiliście, zaplanowaliście i jak tylko zaczęliście to realizować to napotkaliście na przeszkody, które wam to bardzo utrudniły. Nagle zabrakło wam czasu na ten plan lub okazało się, że musicie poświęcić na niego więcej energii niż w normalnych warunkach. W takich sytuacjach od razu nasuwa się myśl, że trzeba ten projekt przełożyć, przecież nic się nie stanie jeśli zaczniemy od nowa za kilka dni... Nie mamy przecież noża nad gardłem, nic nas nie goni... 

Ja miałam tak tysiące razy... Przeważnie były to pomysły, które mogły dużo wnieść do mojego życia, ale coś mi wypadło więc je odłożyłam na kilka dni. Po tych dniach wypadło mi coś innego, potem jeszcze innego, aż w końcu straciłam cały zapał by się w to bawić, kogo interesuje samo zaczynanie jednej rzeczy po tysiąc razy od nowa... 

Teraz znowu znalazłam się w podobnej sytuacji. Najpierw trochę ponad tydzień temu wróciłam do nauki angielskiego... akurat przed samym weekendem, gdy miał mnie odwiedzić narzeczony... Najmądrzej byłoby zacząć od poniedziałku, gdy miałam czas by spokojnie się wdrożyć, ale nie. W czwartek naszła mnie myśl, że szkoda zaprzepaścić tego do czego doszłam i przydałoby się wrócić, więc chwyciłam się tej myśli i opracowałam program nauki: nazwałam go programem małych kroczków dzięki którym miałam się wdrożyć w regularny rytm nauki. Jednak żeby ten program wypalił, muszę codziennie coś robić i nie przerywać, szczególnie na samym początku. Na początkowym etapie "oswajania się" z faktem że się uczę ograniczam się jedynie do robienia powtórek (które sobie rozłożyłam na miesiąc co daje po 100 powtórek do przerobienia dziennie) oraz oglądam angielskie filmy i seriale bez napisów. Zaczęłam się uczyć i dowiedziałam się, że mój narzeczony ma wolny weekend (od niedawna pracuje w ochronie i nie będzie miał zbyt dużo takich weekendów)... gdybym wtedy przerwała realizacje swojego planu, to znowu pewnie bym przez miesiąc nie mogła się przemóc, ale na szczęście udało mi się w międzyczasie zrobić parę fiszek, a z początkiem tygodnia nadrobić wszystkie zaległości... O dalsze losy angielskiego już się tak nie martwię, bo już prawie się przyzwyczaiłam do robienia powtórek i wkrótce zacznę dodawać do nich nowe elementy...

Ale... uczę się pilnie angielskiego, już zaplanowałam zacząć dodawać nowe słówka, pierwszy dzień wstałam o 5:30 i postanowiłam codziennie tak wstawać, zaczęłam pisać bloga... i dowiedziałam się że od jutra do końca tygodnia pracuję po 11 godzin ;o( W moim urzędzie od następnego tygodnia wdrażamy nowy program i bezwzględnie musimy wszystko wprowadzić (czyli zaległości które się namnożyły po pracownicy na chorobowym+rzeczy bieżące, których też jest 2 razy więcej, bo inni wszystko próbują jeszcze przepchnąć "po staremu"), bo później już tego nawet nie da się zrobić. A w weekend jest lokalna impreza w moim mieście na której będzie okazja spotkać wiele osób, których wieki już nie widziałam, więc zapowiada się konkretna rozrywka... Skąd ja teraz wezmę na to wszystko wystarczająco energii? Może odpuścić...
hehe, to było pytanie retoryczne!
Dawniej bym pewnie wszystko przełożyła, ale już się nauczyłam jak to się skończy, więc działam dalej. Zaczęcie czegoś też wymaga od nas bardzo dużo wysiłku, więc jeśli już nam się udało to zrobić, to trwajmy w tym dalej :) Pewnie będzie ciężko, ale za to potem już tylko z górki :)

niedziela, 10 lipca 2011

Porane i Wieczorne Rytuały

Niedawno czytałam artykuły o wczesnym wstawaniu, m.in tu i tu
Blogi te dały mi dużo do myślenia, bo zawsze byłam śpiochem do kwadratu ;) Też na studiach nie zapisywałam się na poranne zajęcia, w weekendy normą było wstawanie po 14-tej... Podobnie po studiach. Jak nie miałam pracy to kładłam się spać ok 4-tej nad ranem a potem spałam nawet i 12 godzin, do oporu...
Na szczęście, jak zaczęłam pracować, to mój organizm szybko się przestawił na czas urzędniczy :) Niby daję radę wstać tak, aby dojechać na czas do pracy, ale każdy ranek jest dla mnie istną gehenną... Miotam się po domu, nie wiem za co się złapać, śpieszę się, bo ciągle czuję, że już jestem spóźniona, w ostatniej chwili szukam ubrań, szybko je prasuję, ledwo pakuję śniadanie do pracy (o zjedzeniu czegokolwiek albo wypiciu kawy to nawet nie marzę bo nie mam na to czasu)... Do tego ciągle mam wrażenie, że wszystko zajmuje mi za dużo czasu, że mogłabym to zrobić szybciej, ale mi nie wychodzi...

Jednak czytając o idei wstawania o 5:30 w celu zrobienia wielkich rzeczy naszła mnie refleksja, że mój problem nie tkwi w tym, że nie mogę wstać (chociaż wyczołganie się z łóżka zajmuje mi pół godziny), ale z kompletnego braku organizacji! Wieczorem zawsze siedzę do oporu oglądając filmy, siedząc na necie, czy chociażby się ucząc... Nie myślę o tym, że do spania też należy się przygotować! W wyniku tego przychodzi godzina X, ja już zasypiam, nie mam na nic siły więc resztkami sił dochodzę do łazienki, w zasadzie to już śpiąc biorę prysznic a potem prosto do łóżka...
A rano: dzwoni pierwszy budzik, ja do niego wychodzę i wracam do łóżka (u mnie niestety nie działa fakt, że jak sobie pochodzę po mieszkaniu, to potem nie mogę wrócić do wyrka i spać dalej - to mogę zawsze). Potem dzwoni drugi budzik, wyłączam go i zaczynam bić się z myślami "może jeszcze minutkę, będę wszystko szybciej robić, po co ja wogle mam teraz wstać skoro jest mi tak dobrze", po 10 minutach jest już tak późno, że wyskakuje z łóżka i nie wiem za co mam się złapać... Nic nie mogę znaleźć, nie mam pojęcia w co się ubrać, resztę już opisałam wyżej...

Najwyższy czas by to zmienić!

Wczoraj, przypadkiem sama wstałam o tej sławetnej 5:30, bez budzika - tyle się o niej naczytałam, że autosugestia zrobiła swoje. Też nie zdążyłam się przygotować do poranka, a dzień miałam niezaplanowany. Wykorzystałam więc ten czas na szczegółowe opisanie czynności, które powinnam wykonać rano i wieczorem. Ta codzienna myśl, że "Mogłabym wszystko zrobić szybciej" też ma swoją racje bytu, bo bardzo dużo czasu zajmuje mi myślenie "Co mam teraz zrobić" i "Czy już wszystko zrobiłam". Niby banalne rzeczy, a jednak...

Wypisanie w najmniejszych szczegółach wszystkiego co powinnam robić rano, w jak najbardziej ekonomicznej kolejności też okazało się nie łatwym zadaniem. Niby miałam już listę, ale jak ją dziś rano testowałam, to okazało się, że zapomniałam w niej nakarmić koty, uczesać się i wziąć tabletkę na alergię (przy ładnej pogodzie bym bez niej zginęła). Jednak przypomnienie sobie tych 3 czynności nie zajęło mi tyle co zastanawianie się co teraz mam zrobić (a rano przeważnie nie jestem w stanie myśleć). Wszystko robiłam nosząc ze sobą swoją listę i co dziwne, wszystkie poranne czynności zrobiłam o pół godziny szybciej! Jeśli teraz je wszystkie będę robić w tej samej kolejności, to staną się one moimi porannymi rytuałami o których nie będę musiała myśleć. Po prostu wykonam je automatycznie.

Jednak, by rano wszystko się układało należy najpierw się do tego poranka przygotować! Mi największą trudność sprawia uświadomienie sobie, że dzień się kończy NIE w momencie, gdy nie mam już sił nawet spakować torebki na jutro, ale o godzinie X, czyli o godzinie w której powinnam wyłączyć komputer, zacząć układać swoje rzeczy, przygotować sobie ubranie na następny dzień, itd, czyli po prostu zacząć się przygotowywać do snu i następnego dnia. 
Zakładając, że wstaję o dotychczasowej godzinie, sił mi zaczyna brakować około godziny 22-giej. Czyli jeśli wieczorne rytuały zajmują mi godzinę, to godzina X wybija o 21-szej! Jest to dla mnie bardzo wczesna godzina i ciężko jest mi się oswoić z myślą, że na dworze jeszcze się dobrze ciemno nie zrobiło, a dzień już się skończył :( Ale większego wyboru nie mam, będę musiała przywyknąć...

Jest też kwestia tego, że podobno człowiek nie potrzebuje więcej niż 6 godzin snu... Ja do niedawna spałam po 9-12 godzin (uroki bezrobocia) i teraz, jak śpię 7 i pół godziny to czuję się niedospana i raz w tygodniu muszę odespać zaległości... Jest to podobno kwestia wmówienia sobie, że wcale nie potrzebujemy aż tyle snu... Autosugestia jest bardzo silnym narzędziem, więc warto spróbować... miło by było mieć jeszcze dłuższy dzień...

Jak na razie, dzięki porannym i wieczornym rytuałom  zaoszczędziłam pół godziny :) Teraz się muszę zastanowić, czy lepiej będzie pójść spać o te pół godziny wcześniej, czy może wstać jak zwykle, a do rytuałów dopisać punkt "włączenie komputera" a potem przed wyjściem "robienie powtórek z tutora". Muszę przetestować obie opcje i zobaczę co mi będzie bardziej odpowiadać :)


A oto moje rytuały:
Poranne rytuały:
  • wstaję, wyłączam budzik i OD RAZU biegnę do łazienki
  • po drodze stawiam wodę na kawę
  • poranna toaleta
  • zalewam kawę
  • kremuję buzię
  • ubieram się
  • ścielę łóżko
    • włączam komputer (opcjonalnie)
  • czeszę się
  • pryskam się antyperspirantem i perfumami
  • robię mc-up
  • biorę tabletkę
  • robię śniadanie
  • jem śniadanie
    • robię powtórki z tutora (przy śniadaniu, opcjonalnie)
Wieczorne rytuały:
  • 21:00 KONIEC DNIA
  • składam rzeczy, odkładam wszystko na swoje miejsce
  • podlewam kwiatki
  • przygotowuję ubranie na następny dzień, prasuję je
  • kąpiel,
  • kremowanie


sobota, 9 lipca 2011

Witam wszystkich!

Jest to moja pierwsza przygoda z blogiem... Nigdy wcześniej nie miałam z nimi do czynienia... Wczoraj zaczęłam czytać blogi innych, a dzisiaj moja kolej! 

Swojego bloga piszę z nadzieją, że pomoże mi on zmotywować się do nauki angielskiego, ale również zorganizować czas tak, by w końcu przestało mi go brakować... Nie wiem czy to jest możliwe, ale spróbować zawsze można :)


***
Do tej pory stosowałam różne sposoby motywacji:
  • Wyznaczyłam sobie dobry powód dla którego uczę się języka:
Moim pierwszym dobrym powodem był planowany wyjazd do UK. W kraju długo nie mogłam znaleźć pracy, pomimo tego, że skończyłam studia. Pomyślałam sobie wtedy, że skoro tu mnie nie chcą, to nie mam nic do stracenia, może być tylko lepiej. Realizacja tego planu zakładała, że w ciągu pół roku zdobędę potrzebne fundusze (pracowałam wtedy na zastępstwo) i w między czasie będę się uczyć
(a potrafiłam ledwo się przedstawić). Pomysł okazał się trafiony, bo w te pół roku dałam radę bardzo intensywnie pracować, potrafiłam uczyć się po przynajmniej 6 godzin dziennie po całym dniu w pracy no i postępy też zrobiłam wtedy spore. Potem moje plany wyjazdowe się przesunęły, potem zmieniły... Jednak w czasie jak się uczyłam spodobała mi się perspektywa rozmowy z ludźmi z całego świata, oglądanie filmów w oryginale i rozumieniu tekstów piosenek których słucham... W tej chwili to są moje dobre powody dla których chcę dobrze mówić po angielsku :)
A w przyszłości może jeszcze wyjadę za pracą, może będzie mnie stać na wycieczkę zagraniczną i wtedy umiejętność dogadania się z innymi będzie niezastąpiona! Wiem, że te "może" nie są dobrymi powodami, a dobrze uzupełniają te 3 poprzednie, które są jak najbardziej aktualne, realne i osiągalne :)

  • ogłosiłam światu, że się uczę
No może cały świat nie miał dostępu do tej informacji, ale każdy kto korzystał z mojego forum - jak najbardziej. Regularnie udzielam się na forum Wizaz.pl, na które od dawna nałogowo zaglądam. Informację o moich planach umieściłam w podpisie oraz pisałam o tym na paru wątkach. Nie zapomniałam też powiedzieć o swoich planach znajomym, którzy wiernie trzymali za mnie kciuki... no i co jakiś czas się pytali jak mi idzie... dobrze, że w końcu zrobiłam jakieś postępy, bo głupio mi było by się przyznać po tylu miesiącach nauki, że jestem leniem i nieudacznikiem, który nic nie osiągnął... zdarzało się oczywiście też, że miałam gorsze dni i musiałam wtedy się przyznać, że mi coś nie idzie... Jednak dzięki tej świadomości starałam sie robić jak najwięcej, by w końcu mieć się czym pochwalić :)

  • znalazłam grupę wsparcia
Akurat teraz nie mam na myśli tego blogu... Moją pierwszą grupą wsparcia były osoby z Wizażu oraz z e-tutora - wirtualnej platformy językowej na której się uczę (przy okazji polecam wszystkim tą szkołę). Znalazłam tam osoby, które jak ja się uczyły, robiły mniejsze lub większe postępy (przeważnie większe), pisały, że jest im czasami ciężko się zmobilizować, ze nauka też bywa ciężką pracą. Myślały podobnie jak ja i pokazywały mi, że nie jestem sama, że nie tylko ja się uczę i że nie tylko ja mam z tym problem i nie tylko mi jest czasami ciężko i się czegoś nie chce. Ale wsparcie nie polegało jedynie na smęceniu, ale również na dawaniu sobie na wzajem "kopa" do rozpędu. Na forach wymieniałam się metodami nauki, materiałami, sposobami na przegonienie lenia...

  • Nie ograniczałam się do 1 metody nauki
Uczenie się jedną metodą staje się monotonne. Tymczasem nauka może być przyjemna, można codziennie uczyć się w inny sposób...
Wśród metod które stosowałam do tej pory mogę wymienić:
 uczenie się z tutorem (robienie algorytmu powtórek, ćwiczeń, gier językowych, pisanie wypracowań, nagrywanie angielskich tekstów i dawanie użytkownikom do oceny,...), naukę z fiszek, oglądanie filmów z angielskimi napisami (w tej chwili zaczynam oglądać i bez nich), oglądanie seriali w oryginale (zaczynałam od Desperate hosewife, teraz oglądam Vampire Diaries), pisanie z ludźmi na interpals.net, tłumaczenie słów piosenek, czytanie książki po angielsku, słuchanie podcastów...


***
Obecnie wracam do nauki po ok. 2 miesięcznej przerwie... dużo zapomniałam i mój zapał do nauki też bardzo spadł... Niestety powroty nie są proste. Postanowiłam od razu nie rzucać się na głęboką wodę, powracam małymi kroczkami... Na razie rozłożyłam zaległe powtórki w tutorze i staram się je robić na bieżąco, oglądam swój serial w oryginale - ze zrozumieniem nie jest najlepiej, ale co nie zrozumiem, to wyłapuję z kontekstu, więc nie jest źle! Na razie obejrzałam jedynie 3 odcinki, zobaczymy jak będę rozumieć następne... oby było tylko lepiej :)

Niestety konieczność odświeżenia zapomnianego materiału i brak chęci do nauki nie są moimi jedynymi problemami... Niestety, ciągle brakuje mi na wszystko czasu, wciąż jestem przemęczona... Chcę się uczyć, ale ten czas mi ciągle ucieka... Wiem, że muszę jakoś lepiej zagospodarować swój dzień, na innych blogach znalazłam już parę pomysłów na to :)

Na razie mam wolny weekend i mogę przeznaczyć go na coś dobrego, czyli opracowanie planu działania przez cały tydzień :)